Recenzja gry PS4

Just Cause 4 (2018)
Francesco Antolini
Orion Acaba

Granaty i inne zjawiska pogodowe

Rico Rodriguez znowu rozdmuchuje zarzewie rewolucji, aby obalić któregoś już tam z kolei dyktatora dyrygującego bananową republiką na końcu świata. Tu nikt nie słyszał o pokojowej dyplomacji i
"Just Cause 4" - recenzja
Rico Rodriguez znowu rozdmuchuje zarzewie rewolucji, aby obalić któregoś już tam z kolei dyktatora dyrygującego bananową republiką na końcu świata. Tu nikt nie słyszał o pokojowej dyplomacji i łóżkowych protestach przeciwko wojnie. Armia Chaosu ogień odpiera tylko ogniem.



A ten płonie niemal nieustannie, bo przecież o to tutaj chodzi: o radosną rozpierduchę. Rzadko kiedy aż tak ostentacyjnie przyznaje się nam punkty i profity za wymyślne zabijanie rzeszy bezimiennych żołnierzy i wysadzanie czego podpadnie. Bo "Just Cause 4" nie przewiduje złych rozwiązań ze strony gracza – tu każdy sposób na zniszczenie jest dobry – albo nagannych moralnie działań, o nie. Destrukcja jest imperatywem, któremu, dodajmy zupełnie szczerze, bez sprzeciwu ulegamy. I nikt mnie nie przekona, że jest coś lepszego od wystrzelenia na ślepo paru rakiet ku majaczącej na horyzoncie bazie. Dlatego sam zadaję sobie pytanie: co tym razem nie wypaliło?



Na dobrą sprawę "Just Cause 4"" jest przecież kolejną zwrotką znanej i lubianej piosenki, tyle że wydaje się ona trwać o parę minut za długo, a gitarzysta nie ma sił tłuc solówek. Po całkiem przyjemnej, kolorowej i relaksującej trójce może nie tyle cofnęliśmy się o krok, co nie poszliśmy naprzód. Jeśli nawet przymknąć oko na fabularne kopiuj/wklej, urozmaicone jedynie arsenałem przeciwnika, który posiada maszynki zdolne przemodelować pogodę (ale wszystkie te atmosferyczne komplikacje, może poza upierdliwymi tornadami, mają wyłącznie czysto estetyczne zastosowanie), otrzymujemy produkt niedogotowany. Z jednej strony nadal fizyka jest godna podziwu, bo samochody, pod które podrzucimy granat, latają jak szmaciane laleczki, a zmagania z burzami piaskowymi mają nieodparty urok, to jednak przenikanie Rica przez nieruchome tropikalne rośliny przywołuje na myśl gry poprzedniej generacji. Zupełnie jakby dopieszczono konkretne elementy "Just Cause 4", o innych zupełnie zapominając. Dość powiedzieć, że po kwadransie musiałem usiąść bliżej telewizora, bo nie miałem pojęcia, skąd ktoś do mnie pruje, wszystko jest tu szare, bure i ponure, przez co postacie niejednokrotnie zlewają się z budynkami czy tłem.



Od ostatniego razu zmieniła się co nieco sama rozgrywka, mimo że tylko pozornie, bo, jak już zresztą napisałem, nadal chodzi o jak najszybsze naciskanie na spust. Czyli: nie odkrywamy mapy kawałek po kawałku, zajmując kolejne miasta i miasteczka poprzez zerwanie flagi czy zniszczenie megafonu; wykonujemy bowiem misje fabularne. Niestety, są one do bólu monotonne i mało zróżnicowane, polegają głównie na eskortowaniu aut albo skrojone są zgodnie ze schematem przynieś, podaj, pozamiataj. Lecz jesteśmy na nie niejako skazani, bo, choć otwarty świat jest odpowiednio rozległy, nie ma tutaj co robić. Mapy są, po prostu, ubogie. Niby przyjmujemy poboczne questy od naszej dziarskiej ekipy, ale mało co może człowieka rozruszać. Aha, dorzucono też składnik... strategiczny. Oczywiście to za dużo powiedziane, ale, prócz Rica, kierujemy również siłami rebelianckimi zwanymi Armią Chaosu, której oddziały przesuwamy na mapie, co ma niejakie zastosowanie praktyczne. Mianowicie, to nasi żołnierze mogą zrobić rozróbę za nas i wtedy nie musimy się kłopotać, aby samemu nabić licznik zniszczeń. No i chyba tyle tutaj nowości.



Sam przez chwilę zastanawiałem się, czemu, biorąc pod uwagę powyższe, moja ocena nie jest oczko niższa, i pewnie faktycznie tym z nas, którzy mieli do czynienia z poprzednimi częściami, czwórka wyda się oglądaną po raz wtóry powtórką przeciętnego filmu akcji. Ale "Just Cause 4" ma swoje niezaprzeczalne plusy, dokładnie te same, co poprzednicy, czyli swobodę doboru atrakcji. Tu od początku mamy dostęp do całego arsenału, jaki sobie wymarzymy, zwykły karabin po pięciu minutach zamieniamy na granatnik i którąkolwiek misję można rozpracować przy pomocy helikoptera. No i mamy nasz nieodłączny hak, który pozwala Ricowi dostać się na najwyższy szczyt i przemierzać mapę żabimi skokami. A także podpiąć jakiegoś pechowca do beczki wypełnionej bliżej niesprecyzowanym środkiem łatwopalnym. Takie rzeczy nigdy się nie znudzą.
1 10
Moja ocena:
5
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones